Premiera 31 grudnia 2005
60-letni Harpagon, wdowiec, jest ojcem dwojga dorosłych dzieci. Córka Harpagona Eliza jest zakochana z wzajemnością w Walerym, który nie tak dawno uratował jej życie.
Muszą jednak ukrywać swą miłość ze względu na ojca Elizy. Walery nie zna swoich rodziców, nie posiada majątku, więc chce się wkraść w łaski Harpagona jako rządca. W podobnej sytuacji znajduje się syn Harpagona, Kleant, zakochany w Mariannie, która mieszka niedaleko, razem z chorą matką. Dziewczyna jest ładna, dobra, uczciwa, ale niezbyt bogata, więc Kleant nie może liczyć na przychylność ojca.
Harpagon też zauważył Mariannę, wpadł na pomysł, by się z nią ożenić; ma też plany wobec dzieci. Oznajmia Elizie, że wyda ją za Anzelma, człowieka 50-letniego, ale bogatego. Synowi przeznaczył majętną wdowę.
Tymczasem zrozpaczony Kleant chce pożyczyć od lichwiarzy pieniądze, by poślubić Mariannę i przenieść się z nią w inne strony. Okazuje się, że lichwiarzem wykorzystującym jego położenie jest Harpagon, własny ojciec.
Skąpiec wyprawia ucztę, w czasie której chce do końca doprowadzić swoje zamiary matrymonialne. Przybywa Marianna, z przerażeniem patrzy na gospodarza domu w charakterze zalotnika. Serce ciągnie ją ku Kleantowi, który wyznaje jej swą miłość, wmawiając ojcu, że działa w jego imieniu.
Swatka Eufrozyna, dowiedziawszy się o miłości młodych, postanawia im pomóc. Harpagon poznawszy sekret syna, w złości wyrzeka się go. Gdy Kleant wybiega z domu, spotyka służącego Strzałkę, który ukradł właśnie zakopaną szkatułkę z pieniędzmi. Harpagon wzywa komisarza policji. Najpierw podejrzewa służącego Jakuba, lecz ten zrzuca winę na rządcę Walerego. Ten przyznaje się do winy, myśląc o swoim uczuciu do Elizy, ale zorientowawszy się, o co go podejrzewają, z oburzeniem odrzuca posądzenie o kradzież. Nigdy nie dopuściłby się takiego czynu, jest przecież jedynym dziedzicem znanej neapolitańskiej rodziny, która zginęła w katastrofie okrętowej. Obecny Anzelm, konkurent Elizy, żyjący dotąd w Paryżu pod przybranym nazwiskiem, poznaje w Walerym swego syna, a w Mariannie córkę. On także był przekonany, że rodzina poniosła śmierć w katastrofie.
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby obie młode pary pobrały się, bo i Harpagon wyrzeka się Marianny bez żalu, byle tylko odzyskać szkatułkę i jej zawartość.
HARPAGON według SKĄPCA Moliera
Adaptacja i reżyseria: Tomasz MAN
Scenografia i kostiumy: Monika KUROSAD
Aranżacje i muzyka: Paweł SOŁTYSIAK
Asystent reżysera: Ludwik SCHILLER
OBSADA:
Elżbieta Donimirska – Frozyna
Marta Frąckowiak – Eliza
Sylwia Oksiuta – Marianna
Wojciech Brawer – Kleant
Wojciech Czarnota – Policjant
Jerzy Kaczmarowski – Harpagon
Waldemar Trębacz - Szymon
Andrzej Nowak – Jakub
Ludwik Schiller – Anzelm
Kinga Kaszewska - Brawer – Strzałka
Jacek Zienkiewicz (gościnnie) – Walery
Tomasz Man
Rocznik 1968, kształcił się na Uniwersytecie Wrocławskim (polonistyka) i Akademii Teatralnej w Warszawie (reżyseria). Po studiach wystawił „Balladynę”, „Zbrodnię i karę” w Białymstoku, autorską „Kataranktę” w Warszawie oraz dwie sztuki Krzysztofa Bizio „Porozmawiajmy o życiu i śmierci” w Szczecinie i „Lament” w Łodzi. Reżyserował także Dario Fo, Franca Rame.
Jest autorem sztuki „111” wystawionej w Laboratorium Dramatu Teatru Narodowego. „To historia nastoletniego chłopca, który z broni kupionej za 11 zł zabija swoich rodziców – napisana po obejrzeniu amerykańskiego dokumentu”. W V Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej (Sopot czerwiec 2005) wzięło udział słuchowisko konkursowe T. Mana „Matka i Lampart”.
Warto, po trzykroć warto!... Na Harpagona!
Dawno już nie wychodziłem z Lubuskiego Teatru im. Kruczkowskiego w Zielonej Górze tak usatysfakcjonowany rodzimym spektaklem. Chyba ostatnio po premierze „O beri-beri” wedle Witkacego kilka lat temu.
Dlaczego Molier, właściwie Jean Baptiste Poquelin, wielkim komediopisarzem był? Bo jego komedie mają wymiar uniwersalny. Pisane w wieku siedemnastym zachowują aktualność i w dzisiejszych czasach. W przeciwieństwie do wielu innych teatralnych przebojów z przeszłości, które i dziś po odświeżeniu pachną naftaliną. Bohaterowie Moliera, jak idee Lenina są wiecznie żywi, ściślej – wiecznie żywe są spersonifikowane w nich przywary ludzkie. Skąpstwo, hipochondria, cwaniactwo, bufonada, obłuda. Wystarczy rozejrzeć się dokoła, czasem Z pokorą spojrzeć w lustro.
Któż podejmie się policzyć wszystkich współczesnych harpagonów, świętoszków czy chorych z urojenia . Więc skoro Molier jest tak na czasie, po cóż grać go w strojach z minionej epoki i w historycznej scenerii. Lepiej zedrzeć siedemnastowieczną skorupę i zstąpić do głębi. Ta właśnie idea przyświecała reżyserowi zielonogórskiego przedstawienia, Tomaszowi Manowi, przed którym chylę czoła za pomysł na realizację klasyka. Występujący w sztuce aktorzy ubrani są jak my, wykonują podobne ruchy i gesty; czasem przejaskrawione. Rzecz dzieje się we współczesnych realiach.
Pewno dzięki temu wygłaszany tekst łatwiej dociera do widza, zwłaszcza do młodszego widza traktującego zwykle Melpomenę jako podstarzałą nudną ciotkę, z którą nie da się znaleźć wspólnego języka. A tutaj wspólny język znajduje się sam.
Tomasza Mana, który dokonał zarazem adaptacji tekstu, zgrabnie wsparli w tworzeniu klimatu - autorka scenografii i kostiumów Monika Kurosad, oraz twórca aranżacji i muzyki Paweł Sołtysiak. Ale ich praca nie dałaby oczekiwanego efektu, gdyby nie fakt , że na wysokości zadania stanęła również ekipa aktorska. Zwłaszcza tytułowy Harpagon, czyli Jerzy Kaczmarowski. Wręcz Znakomity Jerzy Kaczmarowski. To chyba jedna z bardziej znaczących ról w dorobku pana Jerzego, która pozwala mu zademonstrować widowni wypracowany latami aktorki kunszt. Skąpstwo wręcz wycieka z niego wszystkimi porami ciała, obnaża niemal każdym słowem, każdym gestem wywołując w widzach nie pusty śmiech, lecz śmiech podszyty refleksją.
Dobrze się sprzedać na tle takiego Harpagona to naprawdę wielka sztuka i trudny egzamin dla towarzyszących mu postaci scenicznych. Zdają go wyśmienicie – Elżbieta Donimirska jako Frozyna, aktorka której niewątpliwy talent jest, moim zdaniem, zbyt skąpo wykorzystywany przez dyrekcję teatru, oraz Andrzej Nowak jako służący Jakub. Bardzo dobrze - Wojciech Brawer jako Kleant (miłe zaskoczenie po nienajlepszym występie w „Ożenku” Gogola) oraz Wojciech Czarnota w epizodycznej roli policjanta. Nazwiska pozostałych wykonawców przemilczę, bo chwalić nie ma specjalnie za co, a ganić przy bardzo wysokiej ocenie spektaklu jako całości, nie uchodzi.
W pewne zakłopotanie wprawiła mnie ekspresyjna i głośna Kinga Kaszewska –Brawer w męskiej roli Strzałki. Od razu pojawiło się skojarzenie z Krystyną Jandą w filmie Wajdy „Człowiek z marmuru”, która oglądana po raz pierwszy wyprowadziła mnie niemal z równowagi, ale którą po jakimś czasie zaakceptowałem. Może to podobna sytuacja? A może taki właśnie Strzałka nie jest zbyt hiphopowy?
Niech Państwo ocenią to sami. Bo do obejrzenia zielonogórskiego spektaklu zachęcam wyjątkowo gorąco. Warto, warto, po trzykroć warto! Ciotka Melpomena potrafi być czasem kobitą do rzeczy.
Edward Mincer
recenzja teatralna w Radiu „Zachód”, 26 stycznia 2006
To, co nas podnieca, to się nazywa kasa
„Harpagona” Tomasza Mana w Teatrze Lubuskim warto zobaczyć z jednego powodu. Ten powód nazywa się Jerzy Kaczmarowski.
Kolejna wersja molierowskiego „Skąpca” jest przefiltrowana przez współczesność. Autorem adaptacji i reżyserem jest Tomasz Man, który skupił się na tytułowej postaci komedii. Niektóre sceny zniknęły zupełnie. Zmienia się miejsce akcji - wszystko dzieje się w ogrodzie. Aktorzy noszą ubrania - nie kostiumy, w tle muzyka Pink Floydów, Dire Straits... Dużo jest współczesności - również w języku. Ale jakoś mało życia.
Najsłabiej wypadają sceny miłosne dwóch zakochanych par - młodzi są niedobrani kompletnie. Jakim cudem popędliwa Eliza (Marta Frąckowiak) mogła zakochać się we frajerowatym wazeliniarzu Walerym (Jacek Zienkiewicz), który jest nudziarzem absolutnym? Rozumiem, że miłość jest ślepa, ale żeby aż tak?
Druga para zakochanych też mnie nie przekonuje. Marianna (Sylwia Oksiuta) nie jest ani zjawiskowo piękna, ani nie wyróżnia się niczym w tłumie. W niej nie zakochują się od pierwszego wejrzenia. Postać oscyluje między lolitką w białych falbankach, a wyrachowaną panną. Kleant (Wojciech Brawer) jako jedyny młody broni swojej postaci skutecznie - najbardziej trendowy ze wszystkich przekonuje mnie najbardziej. Jest dandysem, z nowoczesną fryzurą i w połyskującej marynarce. Nie sprawia jednak wrażenia romantyka, który zakochuje się od na ulicy - prędzej już w klubie... I to na pewno nie w mdłej Mariannie.
Reżyser dowodzi, że tylko dwie rzeczy kierują naszym życiem. Pieniądze i seks - te dwie siły napędzają sztukę. Historię z grubsza znamy, więc ciężko dać się czymś zaskoczyć. Trudno też dowiedzieć się czegoś nowego o nas samych. Z takim założeniem do teatru na „Harpagona” iść nie należy, bo można się zawieść...
Warto jednak zobaczyć spektakl ze względu na dobrą rolę Jerzego Kaczmarowskiego. Rola człowieka opętanego jedną namiętnością - absolutną, totalną, bezgraniczną miłością do pieniędzy - wychodzi mu doskonale. To nie jest kreacja wybitna, ale Kaczmarowski wyróżnia się na scenie i pozostałych aktorów pozostawia w tle. Jego Harpagonowi nie można zarzucić absolutnie nic poza tym, że jest starym kutwą, tyranem, egoistą i świntuchem.
To nie zarzut. Taki Harpagon musi być. Pomimo tego, że jest najbardziej antypatyczny, to właśnie on bawi publiczność od pierwszej chwili na scenie. Bawi słowem, zachowaniem, wyglądem. Zaczyna, kiedy w siatkowej koszulce pojawia się podczas porannego treningu. Fantastyczne są jego umizgi do młodej narzeczonej, kiedy wygląda jak Karl Lagerfeld w przyciasnym smokingu. Świetnie wypada też scena, kiedy odkrywa, że został obrabowany (czyli w jego rozumieniu - zamordowany) i natychmiast umiera na przydomowym trawniku, po czym okopuje się w „grobie”. Scena z jego histerią jest jedną z najlepszych. W pamięci zapadają też dwie mniejsze role - Andrzeja Nowaka (sługi Jakuba) i Kingi Kaszewskiej - Brawer w roli sprytnego Strzałki, który w wizji Mana jest hiphopowcem z blokowiska.
Najbardziej bałam się happy endu. To, co można wybaczyć Molierowi, we współczesnej scenerii mogłoby być nie do zniesienia. A Man wchodząc w konwencję a la brazylijska telenowela unika banału.
Harpagon z każdej strony narażony jest na ataki tych, którzy chcą go okraść i wykorzystać. Czyhają na nią jego pazerne i wyrachowane dzieci i młoda narzeczona oraz wyuzdana i interesowna swatka Frozyna (w tej roli znakomita Elżbieta Donimirska).
Spektakl to nie jest obrona starego sknery, ale obraz człowieka, który ma swoją drogę, cel i sens. I choć inni mu złośliwie utrudniają, to osiąga szczęcie - zostaje tylko on i jego ukochana. Szkatułka.
Dorota Żuberek
Gazeta Wyborcza - Zielona Góra nr 16, 19 stycznia 2006
Liczy się kasa
Nareszcie! Nareszcie mamy w teatrze wieczór pysznej, co nie znaczy – głupawe zabawy. Po próbach z różnymi odmianami farsy, które bywały dla widza dość męczące, sięgnięto po sztukę, która bawi nieprzerwanie od z górą trzystu lat. Na teatralnym afiszu pojawił się „Harpagon” według „Skąpca” Moliera.
Autor adaptacji i reżyser – zielonogórska publiczność zapamięta nazwisko Tomasza Mana – przeniósł tytułowego bohatera w bliższe współczesnej widowni dekoracje. Sterylna – z plastikowymi ścianami okien w tle - scenografia ogrodu, gdzie toczy się akcja sztuki, to pierwsze zaskoczenie. Dotąd oglądaliśmy „Skąpca” w XVIII – wiecznym salonie i stosownych doń kostiumach.
Autor przedstawienia uznał ten sztafaż za zbędny, zawierzając Molierowi i sile jego komedii charakterów oraz własnemu wyczuciu teatru. I miał rację!
Bo to nie dekoracje stanowią o nieśmiertelności ,,Skąpca’’, w którym Molier tak udanie sportretował dusigrosza, że do dziś w nim rozpoznajemy bliższych i dalszych znajomych (rzadziej chcemy rozpoznać siebie samych).
Tytułowego ,,Harpagona”, owładniętego wielką miłością do pieniędzy, popisowo gra Jerzy Kaczmarowski. Wyśmienity w scenach projektowania wystawnej biesiady za małe pieniądze oraz innych ciężkich próbach, jakim musi stawić czoła, tworzy postać tragikomiczną.
W pamięci zostaje również wspaniale zagrana swatka Frozyna Elżbiety Donimirskiej. Scena wzajemnych przechytrzanek skąpca i swatki, która usiłuje wydobyć od niego pieniądze, czyli dokonać rzeczy niemożliwej, przypomina wyrafinowany taniec. Doskonale utrzymany rytm przedstawienia załamuje się nieco w scenie z policjantem. Ale finał, w którym oglądamy cudowne odnalezienie rozdzielonej ongiś rodziny w konwencji skondensowanej telenoweli, wieńczy udane, estetycznie bardzo spójne przedstawienie.
Jego autor nie uległ pokusie prostego uwspółcześnienia klasyki, stawiając na jej uniwersalizm. Nie przebiera więc Kleanta, syna Harpagona, w dżinsy. Świat, jaki tworzy na scenie, jest od początku do końca sztuczny.
Ale widz wchodzi weń po uszy, odnajdując w nim nie tylko słowa znajomej piosenki Maryli Rodowicz, że ,,to co nas podnieca, to się nazywa kasa”. O czym ,,Harpagon” mówi znacznie więcej od niedawnego ,,Egzekutora”.
Danuta Piekarska
Gazeta Lubuska, 21 stycznia 2006