Premiera: 23 marca 2007r
Śmierć to jeszcze jedna balanga
Na zielonogórskiej scenie – „Nieprzytomnie”, czyli o umieraniu, na własną prośbę, przy pomocy życzliwych, w rytmie techno, z winem w ustach.
Współcześni nie płacą już Charonowi, by przewiózł ich na drugi brzeg Styksu. W internecie namierzają adresy organizacji, na przykład w USA czy w Szwajcarii, które chętnie przysyłają swoich przedstawicieli – Asystentów Śmierci. Ci podsuwają truciznę, ale przede wszystkim pomagają łagodzić stres podczas samobójczej podróży… Rozwija się tzw. turystyka śmierci.
Działalność takich organizacji to punkt wyjścia sztuki Pawła Demirskiego – „Nieprzytomnie”, którą w Lubuski Teatrze wyreżyserował Piotr Waligórski.
Przed tym spektaklem trudno widzowi schować się w bezpiecznym fotelu… Skoro siadając w pierwszym rzędzie można dotknąć stołu, przy którym Teresa je z Asystentami swój ostatni posiłek. Skoro gra tu cała sala kameralna LT. Włącznie ze ścianami, które co rusz przemieniają się w ekrany wyświetlające to, co było, co być mogło, o czym marzy bohaterka… Do tego muzyka Andrzeja Bonarka. Techno chce wyrwać z fotela (gdzieś „pod niebem” kołysze się rytmicznie głowa realizatora dźwięku), to znów przejmujące skrzypce nadają tragedii właściwy wymiar.
Jesteśmy świadkami (lepiej: uczestnikami) tragedii, którą tak mało widać… Wszak Teresa przymierza buty, przesuwa łóżko, wypatruje Asystentów Śmierci, jakby była nastolatką szykującą się na wiosenny podryw. A później taniec, impreza zakrapiana czerwonym winem?! Ileż w tym wszystkim zabawy! Zalotów! Wszak i ci od zabójczych pigułek pozwalają sobie na odlot, nabierają ochoty na seks, na... Ileż tu życia! Życia, które – przez chorobę? - na życzenie ma być skrócone. Przecież oni wszyscy są tacy młodzi! Gdzież ich bunt?! Gór przenoszenie? Zmienianie świata? Dlaczego tak szybko rezygnują… Nie, nie do końca. Wszak „skazana” w ostatnim słowie jeszcze pyta o kapcie.
Życie przestało mieć tu wartość. Cenę. Śmierć to jeszcze jedna balanga. Śmierć to fajna gościówa…
Gratulacje dla Pauliny Napory za dziewczęcy wdzięk Teresy. I dla Jacka Krautforsta, który w krótkich epizodach zamienia swoje ciało w eksplodujący energią instrument. A gra na nim znakomicie, wywołując krótkotrwały uśmiech na twarzach widzów. Krótkotrwały, bo „Nieprzytomnie” komedią nie jest. Końcowy huk. Gdy pudełko z butami wali o podłogę, może ogłusza uszy. W sumieniu budzi bunt: nie! Nie zgadzam się!
Zgadzam się natomiast na ten multimedialny atak, jaki reżyser Piotr Waligórsaki w swoim spektaklu na mnie przypuszcza. W tym elektronicznym morzu, nic, tylko się zanurzyć.
Zdzisław Haczek, Gazeta Lubuska – Magazyn nr 59, 10-11 marca 2007
NIEPRZYTOMNIE ...
Paweł Demirski
Reżyseria
Piotr WALIGÓRSKI
Scenografia:
Wojciech STEFANIAK
Projekcje video:
Dawid KOZŁOWSKI
Muzyka:
Andrzej BONAREK
Reżyseria świateł:
Ada SZCZUDŁO
Asystent reżysera:
Marcin WIŚNIEWSKI
Inspicjent:
Dobrosława TRĘBACZ
Premiera
23 marca 2007r. podczas 9. Przeglądu Współczesnego Dramatu „Rewizje.pl”
OBSADA:
Teresa – Paulina Napora (gościnnie)
Pola, Kobieta 2 – Karolina Honchera
Kobieta 1– Maria Weigelt (gościnnie)
Tomasz – Robert Gulaczyk
Aleks – Marcin Wiśniewski
Mężczyzna – Jacek Krautforst
Chłopiec – Rafał Rybarczyk (gościnnie)
Paweł Demirski
Rocznik 1979. Autor, dramaturg. Dramatopisarz. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. Latem 2003 roku uczestniczył w programie International Residency. Podczas londyńskiego stypendium w Royal Court Theatre brał udział w zajęciach Martina Crimpa, Harolda Pintera i Petera Gilla.
Jego scenariusz zdobył nagrodę w konkursie warszawskiego Teatru Rozmaitości „Car Project”. W latach 2003–2006 był kierownikiem literackim Teatru Wybrzeże w Gdańsku. W 2004 rozpoczął realizację projektu artystyczno-społecznego pod hasłem Szybki Teatr Miejski – cyklu opartych na materiałach dokumentalnych, nagraniach rozmów i prywatnych zapiskach przedstawień w niekonwencjonalnych z reguły przestrzeniach.
Jest autorem dramatów: „Nieprzytomnie” (próby czytane w Teatrze Polskim w Poznaniu i w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, prapremiera w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze w marcu 2007), „Skurwysyny”, „wBOGAMGNIENIU” (próba czytana w Teatrze Polskim w Poznaniu w cyklu „Nowa dramaturgia europejska”), „From Poland with love” (realizacje - w 2005 w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku w reż. Michała Zadary i w 2006 w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie w reż. Piotra Waligórskiego, „Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna” (Teatr Wybrzeże w Gdańsku, reż. M. Zadara, 2005; sztuka pokazywana w 2006 na festiwalu Polski Express w Berlinie i na przeglądzie „Nowe sztuki z Europy” w Wiesbaden), „Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw” (Teatr Wybrzeże w Gdańsku, reż. Romuald Wicza-Pokojski, STM, 2006), „Dziady. Ekshumacja” (Teatr Polski we Wrocławiu, reż. Monika Strzępka, 2007).
Razem z Andrzejem Mańkowskim napisał „Padnij! (Żony polskich żołnierzy w Iraku)” (Teatr Wybrzeże w Gdańsku, reż. Piotr Waligórski, STM, 2004, i Teatr Telewizji, reż. Maciej Pieprzyca, 2005). Jest też autorem adaptacji wspomnień Anny Łojewskiej „Pamiętnik z dekady bezdomności” (Teatr Wybrzeże w Gdańsku, reż. Romuald Wicza-Pokojski, STM, 2005).
Demonstracyjnie nie odebrał nagrody za „Wałęsę” przyznanej w 2006 roku z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru przez marszałka województwa pomorskiego. Zaprotestował w ten sposób przeciwko odwołaniu Macieja Nowaka z funkcji dyrektora Teatru Wybrzeże.
Piotr Waligórski
Rocznik 1974. Studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej oraz reżyserię w krakowskiej PWST. Stypendysta DAMU (Praskiej Szkoły Teatralnej). Był asystentem Krystiana Lupy („Sztuka” Y. Rezy, Teatr Stary w Krakowie, 1997). W trakcie studiów filozoficznych założył niezależny teatr i grupę teatralną Arché. Debiutował jako reżyser „Komediantem” Thomasa Bernharda w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu (2002).
Zrealizowany w gdańskim Teatrze Wybrzeże spektakl „Padnij!”, oparty na tekście Demirskiego i Mańkowskiego, brał udział w Ogólnopolskim konkursie na wystawienie polskiej sztuki współczesnej ogłoszonym przez MEN, pokazywany był w ramach Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych oraz w Sankt Petersburgu podczas Festiwalu „Nowaja Drama” oraz prezentowany na krakowskim Festiwalu „Reminiscencje” w 2005.
Piotr Waligórski wyreżyserował „Cukier w normie” na podstawie opowiadań Sławomira Shuty, „From Poland with Love” Pawła Demirskiego.
W Lubuskim Teatrze - podczas 13. Powinobraniowych Spotkań Teatralnych „Niemcy – Austria - Czechy” otoczył opieką reżyserską otwartą próbę czytaną sztuki Rolanda Schimmelpfenniga pt. „Przedtem/Potem”.
Uważam, że teatr powinien być publicystyczny. Przynajmniej w tym znaczeniu, że rozpoznaje i opisuje otaczający nas świat. Ostatnio w polskim dramacie pojawiają się całkowicie wymyślone postacie narkomanów czy kloszardów; są one zupełnie zakłamane. Ja staram się zawsze zebrać materiały, choć moje dramaty to w żadnym wypadku nie są reportaże. Widz, gdy zobaczy na scenie postać, która uosabia liczby i procenty, które zna z gazet i telewizji, to inaczej spojrzy na konkretny problem.
Paweł Demirski:
NIE
Generacja „niezadowolonych”, o której pisze Piotr Gruszczyński, próbuje przełamać zobojętnienie. Tacy reżyserzy jak Klata, Zadara i Kleczewska, tacy dramatopisarze jak Demirski, Wojcieszek, Kowalewski podejmują na nowo kwestię odpowiedzialności artysty za rzeczywistość. Odbierają politykom monopol na diagnozowanie i rozwiązywanie problemów zbiorowości. Przykłady? Demirski w „Wałęsie” upomina się o dziedzictwo „Solidarności”, chociaż w Sierpniu 1980 miał rok.
Ich przedstawienia wywołują debaty, które wykraczają poza teatr, jak dyskusja wokół „Wałęsy” czy spór o spektakle Klaty. Nie zamykają się w granicach własnego pokolenia: problemy, o których mówią - kryzys patriotyzmu, moralne konsekwencje bezrobocia, deficyt tolerancji - dotyczą wszystkich.
Tymczasem reakcja establishmentu teatralnego na „nowych niezadowolonych” jest bardziej wściekła niż na ich poprzedników z lat 90. (...) Tym zarzuca się „publicystykę”, „ideologię” i „antyestetykę”, „uproszczenia” i „plakatowość”.
Celem ataków jest również nowy dramat, który próbuje opisać i zdiagnozować liberalną rzeczywistość. Łukasz Drewniak opublikował ostatnio w „Dialogu” pamflet na polską dramaturgię po 1999 r. w postaci „pracy naukowej” napisanej rzekomo pod kierunkiem Sławomira Sierakowskiego. Wynika z niej, że nowy dramat nie oddaje rzeczywistości, ale jej kopię - matrix. Drewniak nazywa ich metodę twórczą „płaskizmem”.
Najbardziej zaskakuje nieobecność sporu ideowego, jakby przedstawienia Klaty czy sztuki Demirskiego rozgrywały się na Księżycu.
Roman Pawłowski, Tygodnik Powszechny, 09lipca 2006
TAK
Demirski lubi być pierwszy i lubi być szybki. Świetnie wyczuwa koniunkturę, wie, jaki temat wstrzeli się w medialną glątwę, umie wskazywać punkty zapalne naszej codzienności. Chce zabierać głos w ważnych sprawach. Pisze jakby na zamówienie, odpowiadając na niewypowiedziane publicznie zapotrzebowanie.
Widzę w Demirskim tendencję do szukania wroga, sparingpartnera. Sprzeciw wobec korporacji, elit, hipermarketów ma pomóc w ideowym i artystycznym samookreśleniu. Bo jest w nim tęsknota za nowym buntem, jednolitym frontem generacyjnym. Zapewne Demirski chciałby być częścią jakiejś nowej lewicy, ale chyba nie do końca wie jeszcze, co to znaczy dla twórcy teatralnego być człowiekiem lewicy. Opowiadać o słabych i przegranych, ujmować się za słabymi i przegranymi, robić teatr wyłącznie dla nich? Przekonywać przekonanych? Demirski nie śmieje się z Polski, on Polsce współczuje. Szuka w niej miejsca dla siebie.
Autor z Teatru Wybrzeże ma wszystkie wady i zalety generacji nowych autorów. Ma umiejętność zapisywania prawdy współczesności i kłopot z odnalezieniem prawdy przeszłości. Najlepiej czuje się w czasie teraźniejszym, kiedy opowiada o dylematach swoich rówieśników, portretuje nasze społeczeństwo, chwyta i obrabia newsy z ostatniej chwili. Jego pióro staje się wtedy lekkie, trafia w punkt, patrzy na wiele spraw z niezwykłą świeżością, od nieoczekiwanej strony. Kiedy jednak próbuje rekonstrukcji światopoglądu innego niż dzisiejszy, traci pewność siebie, staje się bezradny. (...) Demirski - dramatopisarz chce się wyrwać z konwencji realistycznej, uniknąć doraźności czyhającej na każdym kroku na autorów takich jak on. Bywa, że dramat rozłazi mu się od dygresji, poszukiwań formalnych, dziwacznych struktur i ram konstrukcyjnych. Reżyser ma sporo pracy z ołówkiem. Z drugiej strony jest w nim żarliwość i autentyzm, nie wchodzi nigdy w cudze buty, nie przykleja się na siłę do żadnego pokolenia. Próbuje mówić za siebie.
Łukasz Drewniak, Dziennik
Może skończy się pomstowanie na marny poziom polskiej dramaturgii współczesnej. Demirski w młodym wieku zaczyna z wysokiego pułapu, zmierzył się z gorącym fotelem kierownika literackiego teatru Wybrzeże i gorącym tematem Lecha Wałęsy.
Tomasz Rozwadowski, Dziennik Bałtycki
Widmo krąży nad polską kulturą. Widmo lewicowości. Do głosu dochodzi pokolenie, które może wyznawać lewicowe poglądy bez PRL-owskich kompleksów i obawy, że ktoś przypnie mu etykietkę postkomuny.
Pomysłodawcą Szybkiego Teatru Miejskiego jest Paweł Demirski. Na gdańskiej scenie wystawiono jego "From Poland with love" oraz "Wałęsę. Historię wesołą, a niezwykle przez to smutną" - sztuki zawierające ostrą krytykę współczesnej polskiej rzeczywistości. Ta rzeczywistość jest bardziej dokuczliwa na prowincji niż w dużych miastach, gdzie łatwiej o pracę i rozrywki. Nic więc dziwnego, że szczególnie zainteresowane dramaturgią ujawniającą lewicową wrażliwość są teatry z Legnicy czy Wałbrzycha. Tam mają do kogo mówić, tam ich przedstawienia spotykają się z żywą reakcją publiczności, która widzi na scenie swoje sprawy, własne cierpienia. Tym samym teatr powraca do wypełniania najbardziej podstawowych funkcji - odrzuca artystyczne wyrafinowanie i nawiązuje z widownią prosty dialog o jej problemach. Do tego nadaje się idealnie, bo może szybko reagować na to, co dzieje się wokół.
Stach Szabłowski, Paweł Sztarbowski, Newsweek Polska
Nowa sztuka Demirskiego w Lubuskim
W sobotę 3. marca przedsmak 9. Przeglądu Współczesnego Dramatu "Rewizje.pl", który rusza za trzy tygodnie w zielonogórskim teatrze.
Obejrzymy spektakl przedpremierowy "Nieprzytomnie" Pawła Demirskiego w reżyserii Piotra Waligórskiego. To kolejny spektakl, który powstał na Scenie Młodych Reżyserów i Nowej Dramaturgii w LT.
Demirski swój pierwszy dramat oparł na historii z gazety. Chora na depresję kobieta chce popełnić samobójstwo. W internecie znalazła stronę internetową bractwa protestanckiego z USA, które asystuje samobójcom w ostatnich chwilach ich życia.
Młody dramaturg przeniósł akcję w polskie realia, a pastora zmienił na katolickiego księdza. Czy człowiekowi, który cierpi i nie chce żyć, możemy pozwolić na samobójstwo?
Premiera "Nieprzytomnie" 23 marca.
Demirski zasłynął swoimi późniejszymi dramatami jak "From Poland with love" (o emigracji zarobkowej młodych Polaków), czy "Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna" (czyli historia "Solidarności" i to, co zostało z jej ideałów oczami 28-latka ).
rota [Dorota Żuberek], Gazeta Wyborcza - Zielona Góra nr 52, 02-03-2007
Życie jak videoklip
Spektakl wywodzi się z nurtu nowej dramaturgii. Bohaterką jest chora na depresję kobieta. I właściwie nic więcej nie wiemy na pewno. Czy Teresa (Paulina Napora szykuje się do ślubu czy samobójstwa? Czy Tomasz (Robert Gulaczyk) jest jej narzeczonym, czy "asystentem śmierci"? Wszak w sztukach klasycznych miłość i śmierć często chodzą ze sobą w parze, a Malraux pisał, że "akt zabicia jest takim samym aktem poznania, jak akt miłosny". Nie ma wątpliwości, że spotkanie Teresy i Tomasza odbywa się na pograniczu miłości i śmierci.
Kim jest Aleks (Marcin Wiśniewski)? Obserwatorem, jak my wszyscy? Bowiem "Nieprzytomnie" to spektakl, który widz sam musi sobie poskładać i szukać w nim sensu. Zupełnie jak w prawdziwym życiu, tak i tutaj brak prostych odniesień i jednoznacznej interpretacji rzeczywistości. To prowokuje widza do myślenia i niepokoi.
"Nieprzytomnie" jest ambitnym widowiskiem, w którym aktorzy muszą zmierzyć się z niejednym wyzwaniem. Jak na przykład Jacek Krautforst jako Mężczyzna: pojawia się na scenie kilkakrotnie, za każdym razem kreując inną postać. Na pozór są to epizody, ale Mężczyzna zapada w pamięć - bodaj najbardziej jako "szwedzkie UFO". Wyróżnia się nie tylko oryginalnością kostiumów. Gra całym sobą i rozśmiesza do łez, a nawet jeszcze bardziej...
Trudno jednak opowiedzieć to, co dzieje się na scenie. To tak, jakby się chciało opowiedzieć świat, w którym żyjemy: świat zwariowany, pędzący do przodu i chaotyczny gdzie króluje jednorazowość i przypadkowość. Język tego spektaklu świetnie trafia w sedno i istotę "nowoczesności bez granic": nie słowo i dialog tworzy pierwszy plan, ale obraz, światło, ruch sceniczny i dźwięk (brawa dla Andrzeja Bonarka za muzykę). Wszystko stanowi jednolity melanż, w którym sceniczna rzeczywistość nabiera jeszcze bardziej niepospolitego wymiaru. Jednym słowem, mamy multimedialne widowisko "techno", czerpiące garściami z popkultury. "Nieprzytomnie" gra z widzem kontekstem i jest jednocześnie wytworem naszej wyobraźni
W sztuce Demirskiego życie przypomina wideoklip. W nowoczesnym społeczeństwie coraz częściej postrzegamy życie przez pryzmat możliwych sposobów życia, kreowanych w mass mediach. Podsycana przez nie wyobraźnia sprawia, że nie kreujemy swojego życia raz na zawsze, ale patrzymy na świat przez pryzmat odmian i możliwości, jakie ze sobą niesie. Wybieramy maskę. Zakładamy na chwilę. Odwracamy. Zmieniamy ubranie. Szukamy czegoś nowego. Dzisiaj jest tak, jutro inaczej. Rzeczy nakładają się na siebie. Jak morskie fale, które widać na początku spektaklu. Świat przepływa przez człowieka strumieniem doświadczeń. Powstają kolejne wersje życia, które stają się po części wytworem mediów, a po części nas samych. Tak patrzymy na śmierć Teresy. Jako na kolejny "produkt", który można w życiu wykreować, złożyć z wrażeń, słów i zachowań. Dopiero wtedy, gdy zdarzają się rzeczy ostateczne, gasną światła, coś, co można do ostatniej chwili jeszcze przekreować, nagle staje się przypieczętowane. Utrwalone. Docieramy do pewnej granicy. Jak w miłości i śmierci.
Dawniej poszukiwano sensu życia, co miało "oswoić" stojącą przed człowiekiem konieczność. Obecnie, w nowoczesności, toczy się dyskurs o perspektywie wyzwolenia się z tej konieczności. Ta możliwość stanowi jedną z wielu wersji życia. Warto sprawdzić osobiście, czy proponowana przez reżysera Piotra Waligórskiego nowatorska forma teatru atakującego widza bodźcami okaże się przekonująca. Ile jest emocjonalnego ładunku w teatrze, który nie daje nam spokoju, wręcz dręczy. Nie czujemy się w nim komfortowo, bo to teatr prowokujący, w którym łatwych odpowiedzi nie ma. Jeżeli w ogóle są.
Joanna Kapica-Curzytek
Akademickie Radio Index, 3-03-2007
Depresja, schizofrenia i inne schorzenia
Piotr Waligórski bezceremonialnie zburzył wczesny dramat Pawła Demirskiego. Potem próbował "Nieprzytomnie" na nowo złożyć w całość. Ze średnim skutkiem
Może dlatego, że w dzieciństwie spadł mi na głowę wazon, wielu rzeczy nie rozumiem. Wazon poszedł w drobny mak, głowa ocalała i biedna usiłuje poskładać w całość odłamki i skorupy, które zostały z wczesnego dramatu Pawła Demirskiego, zdemolowanego reżyserską pięścią Waligórskiego. "Nieprzytomnie" to sztuka bez polityki, długich monologów, lewicowej żarliwości. Jakaś niewyraźna, asekurancka, podejrzanie ścichapęk. Waligórski miał rację, że ją skondensował, dał inny początek. Problem w tym, że niewiele poprawił. Zastąpił jedne niedoskonałości drugimi. To miało być przedstawienie o spotkaniu depresji ze schizofrenią, w wyniku którego doszło do poczęcia eutanazji. U Demirskiego jest to opowieść o kobiecie, która chce popełnić samobójstwo. Wchodzi na czat, gdzie znajduje sympatycznego księdza. Zaprzyjaźniają się, on obiecuje, że do niej przyjedzie. I rzeczywiście - przyjeżdża, ale z narzeczonym, bo na dodatek doktor - przepraszam - ks. Śmierć, jest gejem. Pomoże Teresie umrzeć, ale najpierw ją upokorzy.
Waligórski zaczyna inaczej. Najpierw jesteśmy świadkami kilku oderwanych obrazów. Jakiś chłopak na plaży, głucha kobieta z dzieckiem, kloszard z workiem, mistrz jogi w szacie rytualnej z kocyka. Na dwóch ekranach szumiące morze, potem muzyka techno. Mężczyzna z bródką jedzie samochodem, biega nagi po piwnicy. Inny młodzieniec w okularach wkłada buty i koszulę. Wreszcie widzimy twarz dziewczyny, która jest przynajmniej nominalnie bohaterką "Nieprzytomnie". Waligórski usunął połowę tekstu sztuki, dopisał chory prolog namnożył epizodycznych tajemniczych postaci. W pierwszej części nic się ze sobą nie łączy, sceny i wątki sklejone zostały ze sobą jakby przypadkiem, arbitralną decyzją niewidomego przechodnia albo głuchego dziecka. Ktoś posługuje się językiem migowym, słychać dziwnie spowolnione mówienie, jakby naśladujące węgierski, część dialogów zagłusza muzyka. Dopiero potem dramat wchodzi w realność.
Napisałem, że nie rozumiem tego spektaklu, co nie znaczy, że nie domyślam się, po co reżyser umieszcza w nim wszystkie irracjonalne sekwencje, tak je akcentuje, rozdyma. Ale co znaczy ta czy inna scena, ten albo inny gest w takiej kolejności - darujcie, nie powiem. Nie wiem, na przykład, dlaczego Waligórski zacytował coś, czego zielonogórska publiczność znać nie może -jeden ze swoich poprzednich spektakli "Lisa Filozofa" z krakowskiej Łaźni. Co to wnosi do historii bohaterki? Pytajcie reżysera, mnie spadł na głowę wazon. Skarbem jest dla Waligórskiego Paulina Napora. Blada, senna, neurotyczna, nie-odróżniająca snu od jawy w skotłowanej pościeli. Nie wiadomo, czy przebywa w szpitalu, czy w domu. Jej Teresa staje się agresywna podczas każdej próby kontaktu, jakby sprawdzała, czy osoba, z którą rozmawia, istnieje naprawdę. Staje się uwodzicielska, ekspansywna, naładowana seksualnością w chwili wizyty anioła śmierci, czyli księdza z kolegą. Impreza, wino, spazmy radości i oto mamy atmosferę rozbieranej prywatki przerwanej nieoczekiwanym wejściem sąsiadki. Za późno. Teresa już połknęła fiolkę pigułek. Tylko że śmierć jest inna, niż sobie zaplanowała. Na koniec zamiast ekstazy jest wstyd. Spektakl kończy się realistycznym akordem, ostatnie 20 minut to niemal psychodrama. Wszystko staje się czytelne, przejrzyste. Może o to chodziło? O ten błysk jasności, którą ofiarowuje tylko bliskość śmierci? Jeśli tak, to reżyser prowadził nas do tego rozpoznania zbyt karkołomną drogą. Za wiele nakręcił, żeby teraz tak łatwo dało się z tego wyplątać. Trzeba pochwalić zielonogórski teatr za odważną próbę eksperymentalnej narracji, ale zganić za przygotowanie spektaklu, który nie będzie zbyt często grany. Me ma szans na dużą widownię, bo tak naprawdę powiela większość stereotypów na temat nowego dramatu. Że trudne, bełkotliwe i niezrozumiałe. Za głośne i w gruncie rzeczy od... Maryni. Waligórski zapomniał, że trzeba czasem dostroić własne poszukiwania do lokalnego kontekstu, dialogować z widownią, a nie tylko z grupą najwierniejszych fanów, do których przecież i ja, i moja biedna głowa należymy. Wazon - jak pamiętamy - nie doczekał.
Łukasz Drewniak Dziennik nr 93 20-04-2007
zdjęcia: Piotr Waligórski